Jest rok 21 406 od powstania Republiki. Próbujemy przeżyć...
- Tiaa... chujowe
Mruknął i już nie kontynuował. Odstawił butelkę na bok i zabrał się za słoiczek z grzybkami. Ruchy miał takie trochę przytłumione, miał lekkie problemy z otwarciem słoika, ale jako tako jeszcze sobie radził. Ale to już nie było to.
- Chcesz?
Zapytał się kaleesha podając mu grzybki, rozlewając przy okazji część zawartości słoika. Sam już pchał łapę do środka, wybierając te dorodniejsze.
Offline
Wzruszył ramionami. No chujowe. Tak to jest, naokoło wszyscy obnoszący się zs tym, ze zabijają bez zmrużenia oka, pełno „mhrocznych” twardzieli bo barach, zabójcy, mordercy z pracy usatysfakcjonowani. Ale tu z drugiej strony widać, ze te osoby zabite nie przepadają, zostają po nich bliscy, zostają sami i pewnie woleliby sami nie żyć by tamci zyli. Nikt się nad tym nie zastanawia. Shey-ol też nie. Aż do teraz, bo po kolejnym – właśnie wziętym – łyku wódki horyzonty się poszerzają.
Teraz jednak pochylił się nad słoikiem, rad wykorzystać grzybki do zmiany tematu. Kiedy Artrus wyjął łapę, sam wepchał swoją by wyłowić zagrychę z mazi w której pływała i przyjrzeć się jej.
- To wygląda jak rodiański żołedź – skomentował dokładnie w chwili kiedy Fibal pchał swojego grzybka do japy
Offline
Artrus kiedyś nie był taki, zabijał tylko kiedy musiał, często na wojnie, gdzie obowiązuje prosta zasada "zabij wroga nim on zabije ciebie". Ale po śmierci jego rodziny coś w nim pękło i stał się właśnie taki bezwzględny, "mhroczny". Może gdy już zaspokoi swoje pragnienie zemsty to trochę się uspokoi, ale póki co to było jak było. Do dupy.
- Masz dziwne skojarzenia. Jadłem już rzeczy które wyglądały dużo gorzej
Znowu sięgnął po grzybka i wepchnął go sobie do ust. Smakowały całkiem dobrze, marynowane, dobrze przyprawione, w sam raz na zagrychę. Chociaż troszkę późno się za nią zabrali, gdy już alkohol na dobre zaczął krążyć w ich żyłach.
Offline
Shey-ol jaki był – nie tylko widzieć wystarczy, teraz bowiem kontemplował powierzchowność grzybka, oglądając go, ściśniętego w pazurach ze wszystkich stron, okiem bardzo krytycznym by ostatecznie – chlup – do słoiczka z powrotem
- Ja powiem tobie jedno – nachylił się tak by sprowokować mandalorianina do patrzenia nać.
- Ja nie jestem jakiś warzywniak, mięchem będę zagryzał! – i sięgnął po śledziki gestem zamaszystym, jakby tym zagarnął sobie co najmniej +20 do zajebistosci
Offline
Zapijaczony już Artrus spojrzał z niesmakiem na wrzuconego z powrotem grzybka. W jego umyśle zaraz też zaczęła się roić dziwna myśl, że tak oto wspaniałe grzybki zostały zatrute przez tego troglodytę z jakiegoś zadupia. No skandal.
- A ja ci powiem jedno... chuja się znasz
Grzybka odłowił a potem wywalił go gdzieś w cholerę na ulicę. Może nie zdążył zatruć resztę przekąsek. Bo na śledzika teraz ochoty nie miał.
Mando wcisnął swoją łapę do słoiczka i łowił kolejną ofiarę.
- Tee... powiedz mi, coś ty tam u siebie oglądał, co? Bo robisz gesty gorsze niż w teatrze
Powiedziawszy to zapchał sobie gębę nową porcją grzybków. Toksyczne nie były, więc dało się je zjeść. A w razie czego, jeszcze flaszka była do dezynfekcji.
Offline
Kaleesh znowu zwrócił nań łeb, oczy mrużąc nieco przekąszając szczeki, co widać było, bo wargi miał rozluźnione. Jeden łuk brwiowy ku górze powędrował, co dało efekt – w sumie nie wiadomo jaki, chyba jakby ab go bolał. Po chwili już trzymał w łapie śledzika, olejem kapiąc sobie po kołnierzu.
- Ale o co kurwa chodzi tobie, co? Że ci się może maniera moja nie podoba? To jest kultura, a nie gesty z teatru. – kaszlnął raz i zapakował śledzika do pyska. Nim przeżuł go do końca – kontynuował.
- Z resztą... ty tam wiesz, co to teatr jest... u nas na Kalee teatr jest,w stolicy, i ja raz byłem tam. Na parkingu
Offline
Patrzył, patrzył i westchnął. Jak to mówią, z debilami się nie dyskutuje więc nie pozostało mu nic innego jak tylko się napić. No bo jak mu tu tłumaczyć, czym jest teatr, skoro on i tak wie lepiej? No normalnie di'kut.
- Może u ciebie... tu jest trochę inaczej... ale czekaj, zaraz powiesz, bo tu kultury nie ma bo to zadupie i tak dalej. Pij i nie pierdol
Artrus sięgnął po butelkę i podniósł ją do toastu, by pokazać że też ma kulturę, a co!
- Teatru to ty chyba na oczy nie widziałeś. Bym ci pokazał, ale pewnie by nas wywalili za krzywe mordy
Offline
- Ta, gówno z wiatraczkiem, z teatru nie wywalają za krzywe mordy tylko za chamstwo! – powiedział coś co naprawdę mogło zaskoczyć. Ale w swoich oczach wcale nie musiał za chama uchodzić.
- No przecież piję – zaznaczył, jakby to było ważne. Jednak pierwej wolał tego śledzia połknąć, a kiedy połknął, to stwierdził z cała stanowczością, ze tu nie ma kultury. Ale już nie powiedział, po co biedaka obok dobijać. Chrząknąwszy poważnie, w bok się przechylił by smarknąć, jak to się mówi, po harcersku gdzieś w otchłań ulicy
Offline
Spojrzał na Shey-olla mrużąc swoje zapijaczone oczka. Zastanawiał się nad tym zagadnieniem przez kilka chwil i w końcu doszedł do porażającego wniosku., On ma rację!
- Fierfek... dobrze gadasz.
Prawie że zrozpaczony spojrzał na szyjkę butelki wódki jakby to była jej wina, że zgadza się z kaleeshem. A potem stwierdził, że teraz mu to już nie przeszkadza, więc porządnie pociągnął z butelki.
Nawet nie zauważył tego charknięcia, może to i dobrze bo by jeszcze apetyt stracił.
- Im więcej piję tym bardziej zdaje mi się, że mądrze gadasz...
Offline
Wielce to było pokrzepiające dla gada co usłyszał, bo oznaczało to, ze on się zna na wyższej kulturze, na teatrach,w ogóle ekspert. Kultura – priorytet dla niego, toteż zęby wyszczerzył, jakby chciał powiedzieć: no, jak będziesz kiedyś miał dylemat co wypada a co nie w teatrze, to pytaj.
- A widzisz... mój dziadek... - Znowu mój dziadek. Ale chyba przy tym osobniku dziadka się nie uniknie. Pili więc niejako we trzech, tym bardziej,ze Shey-ol nagle takiego pełnego uwielbienia spojrzenia w przestrzeń dostał...
- To tak powiadał... czekaj, jak to było... A! Powiadał: Shey-ol, jak czegoś nie wiesz, to ty się kurwa nie dowiaduj, się napij, się ci zaraz rozjaśni. No widzisz, ty chyba mojego dziadka znałeś...
Offline
Artrus siadł wygodniej, a raczej rozpłaszczył się na sofie. Nogi wyciągnąłprzed siebie, shebsem zjechał prawie że na krawędź, a plecy wygięły mu się w spory łuk. Leniwym wzrokiem zaś obserwował latające w oddali aerowozy. Butelkę oparł o swoją nogę i tak siedział, słuchając kolejnego wywodu o dziadku Shey-ola. Mando stwierdził w myślach, że straszny z niego głupiec, ale w jakiś sposób sympatyczny i taki nieszkodliwy. I nawet niezły kompan do picia.
- No chyba tak... i mądrze gadał. Więc zdrowie
Z niejakim trudem uniósł swoją flaszkę a potem popatrzył na nią dziwnie. Zawartości już prawie nie było, zostało na kilka łyków. W głowie zaś Artrusowi strasznie się mieszało, w ogóle oczy mu się kleiły, język już nieco plątał. Był po prostu narąbany.
Offline
Shey-ol zostawał trochę w tyle, ale nie te doświadczenie i trochę rozkojarzony był. W butelce miał więcej, mniej był pijany i chyba inaczej się upijał. Tak na romantycznie. Nostalgicznie. Oczy już błyszczały, jak nic zaraz wspominać dziadka będzie ze łzami. Bo nosem pociągnął a następnie w wydatne nozdrze palca jak górnika zapakował, by wydłubać to i owo i wytrzeć o sof z zewnętrznej strony. A potem oparł się i westchnął.
- I patrzaj... nieba prawie to tu nie widać... i jak dziadziuś dojrzy mnie wśród tego łajna tutejszego? Eh, dziadziusiu... na obczyźnie wódkę obcą pije z obcym chujem... ale on się już chyba nawalił a ja co!? Cierpię. Ty mnie nie rozumiesz! – i teraz do Artrusa z wyrzutem wręcz, ze on n ie rozumie jego wewnętrznego rozdarcia. Bo Shey-ol za ojczyzną tęskni a ten to nawet nie pamięta gdzie się urodził, bo pewnie pod mostem...
Offline
Artrus upijał się nieromantycznie, tak by zapomnieć o swoich troskach. Tak by zasnąć bez koszmarów i wyrzutów winy. Bo mimo wszystko wciąż obwiniał się o śmierć rodziny. Uważał, że gdyby nie był taki dumny i gadatliwy, to by mogli żyć. Ale teraz gdy już był nawalony to nie liczyło się tak bardzo, no i mógł w końcu zasnąć. O ile nie wytrzeźwieje w czasie drogi powrotnej.
- Spokojnie... swojak zawsze swego dojrzy. Chyba że dziadek twój ślepy był
Mruknął bez entuzjazmu i dokończył butelkę. Faktycznie też nie rozumiał rozdarcia Shey-ola bo on nie miał romantycznej więzi ze swoją ojczystą planetą. To był dla niego dom jakich wiele, za prawdziwy dom uznawał swoją rodzinę. A gdy zginęli to faktycznie stał się taki bezdomny, włóczący się po planetach i przeróżnych mieszkaniach. A Shey-ol miał dom za którym mógł tęsknić.
- Kurwa... rano trzeba za jakąś robotę się wziąć... ty masz jakaś robotę?
Mando nie pamiętał czy już pytał czy nie. Odpowiedzi tym bardziej nie pamiętał.
Offline
- No trochę był – kaleesh mruknął pod nosem, spuszczając łeb, jakby się zawstydził.
- Ale to na starość. Bo mój dziadek bardzo długo młody był i nikt mu nie mógł skoczyć.
Pociągnął łyk, a zaraz potem drugi, jak gdyby wspomnienie o robocie napełniło go żalem, ale zaraz potem wyprężył grzbiet dumnie.
- No co ty, ochujał, ja mam dla tego zdradzieckiego, bezdusznego wyzyskującego uczciwych obywatelu systemu pracować żeby on bogacił się na krzywdzie ludu pracującego? A chuj im w oko bo w dupę top przyjemność! I tyle, o!
*Odstawiwszy butelkę na ziemię wykonał rekami bardzo brzydki gest
Offline
- Oczywiście, jak każdy staruszek
Mruknął dyplomatycznie i pociągnął zdrowo z butelki. W głowie mu już tak szumiało, że miał ochotę tylko walnąć się do łóżka i zasnąć. Rano pewnie kac będzie męczył, tak jak zwykle, ale ważne że noc przespana będzie.
No i odpowiedź Shey-ola w sprawie pracy jakoś szczególnie go nie zdziwiła. Kolejny pasożyt społeczny, ale do czasu. W końcu robotę będzie musiał znaleźć jeśli będzie chciał cokolwiek jeść czy pić.
- Zmienisz zdanie gdy głód przyciśnie. Na opiekę socjalną nie licz, musisz mieć obywatelstwo i zgodę na pobyt, Czyli co najmniej tydzień załatwiania formalności. Prędzej czy później robotę znajdziesz... a teraz czas się zbierać... o kurwa... trzęsienie ziemi czy co?
Artrus z trudem wstał z sofy i od razu nim zachwiało, jakby uderzył w niego bardzo silny podmuch wiatru. A takowego nie było, więc problemy z równowagą to była jego sprawka.
- Ja pierdole...
Offline