MOC - 2012-12-06 17:40:19

http://multiplayerblog.mtv.com//wp-content/uploads/multi/2012/08/starwars1313_concept.jpg


Miejsce niewizytowe, głębokie dolne poziomy, miejsce które sięga ziemi to właśnie karmazynowy korytarz – miasto dla elementu, tych co niżej spaść już nie mogą. Przeważa tutaj składowisko żebraków różnej maści, lecz świeci także kilka bud, jakaś knajpa, kawałek burdeliku. W fundamentach olbrzymich monad co zaradniejsze menelstwo wydłubało sobie nory.
Nikt „normalny” tu się nie zapuszcza.

Artrus - 2013-01-05 21:51:37

Głębokie Dno - Stwierdził w myślach Artrus, podziwiając tą jakże piękną dzielnicę. Generalnie z własnej, nieprzymuszonej woli by tutaj nie przywędrował, ale dał się wciągnąć w pewną robotę dla Mavhonica i trop zaprowadził go tutaj. W to szambo szamba... co prawda na wojnie widywał na prawdę gorsze miejsca, ale nie wspominał ich zbyt dobrze.
Dzisiaj zaś postanowił zagrać na karcie strachu, więc założył swój Mandaloriański pancerz. Bo po pierwsze zapewniał świetną ochronę, po drugie HUD znacznie wszystko ułatwiał. Po trzecie... kto nie sra w gacie na widok Mando? Przez tą wojnę znowu namnożyły się fantastyczne legendy na temat ich krwiożerczości, bezwzględności i w ogóle. Aż serce się raduje.
Teraz zaś jednak musiał się skupić. Przykucnął na ruinach jakiegoś starego, zarwanego pomostu i obserwował uliczki biegnące pod nim. Nikt nie mógł go zobaczyć, neonów tutaj prawie nie było, poza tym kto patrzy w górę, gdy z dołu mogą wyskoczyć cthony i pożreć cię żywcem?
No więc tak siedział, obserwował przez zainstalowaną w hełmie makrolornetkę i czekał.

Lee Daos - 2013-01-05 22:06:15

Bothanin wędrował po Dolnych Poziomach w celu odwiedzenia kantyny. Był już nieco podchmielony, ale zachowywał trzeźwość umysłu. Chociaż z drugiej strony, właśnie zorientował się, że nie wie gdzie jest.
Rozglądnął się wokoło.
- Co to ma być... - burknął pod nosem.
Meliny, najgorsze slumsy, brudne ulice. Odruchowo jego dłoń zaczęła błądzić obok kabury z blasterem. Słyszał w jakiejś kantynie, jak często ktoś tutaj znika. Wtedy się z tego śmiał, ale dopiero gdy zobaczył, jak to wygląda zaczął w te bajki wierzyć. Owszem, widział na końcu uliczki jakąś knajpę, ale wolał nie obracać się w takim towarzystwie. Nawet taki pirat jak on, miał swoją godność. Jeśli miał pić, to z doborową kompanią. Naszła go jednak straszne chęć na jakiś kieliszek, może dwa. Zerknął więc do kieszeni. Nie wiele tego było. Tylko na jakiś rozwodniony trunek. "Trzeba by znaleźć jakąś robótkę", pomyślał.
Musiał się stąd ulotnić. Jego porządne ubranie i drogie uzbrojenie przyciągało wzrok. Zaraz ktoś tu przyleci i będzie musiał zmniejszyć populację Coruscant o kilka istot...

Artrus - 2013-01-05 22:19:50

Obserwacja tych pożałowania godnych istot była nudna. Jego cel się nigdzie nie pojawiał, chociaż tkwił tu już prawie dwie godziny. Dla jednych stracony czas, dla innych, ćwiczenia cierpliwości. Jednak chwile samotności nie służyły Artrusowi w ciągu ostatniego roku. Bo gdy jego umysł nie był zajęty, to wracał wspomnieniami do szczęśliwych chwil z rodziną. A teraz musiał się skupić na nudnych obserwacjach.
Ale w końcu ktoś przyciągnął jego wzrok. Osobnik zdecydowanie nietutejszy, nie trzeba było być szpiegiem by się tego domyślić. Lepsze ubranie, nieco chwiejny krok sugerujący stan po spożyciu... do tego nieco nerwowe rozglądanie się. Ten ktoś przywędrował tu po pijaku, a jak trochę przetrzeźwiał to stwierdził ze zabłądził. Mando aż uśmiechnął się do siebie, bo znał ten ból. Ale póki co nigdzie się stąd nie ruszał. Musiał jeszcze poczekać...
Tymczasem gdzieś tam w oddali pojawili się "Miejscowi" - czyli banda przeróżnych oprychów, psychopatów, morderców i gwałcicieli zgrupowana w jeden pseudo gang. Łazili wszędzie, rządzili się, robili co chcieli... ale też znali te rejony jak mało kto. No i to oni przyciągneli w końcu wzrok Fibala.
- Nareszcie...

Lee Daos - 2013-01-05 22:43:58

Lee zdecydował, że to nie dla niego. Trzeba opuścić te rejony. Odwrócił się i już miał opuścić tę dzielnicę, a potem znaleźć znajome twarze. Kolejny raz znajduje się w miejscu którego nie zna, gdzie każdy chce go ograbić. Nie ma pieprzenia się. Wydobył z kabury blaster, by nadać sobie groźniejszy wygląd, po czym odwrócił się. Postawił pierwszy krok, gdy zorientował się, że coś jest nie tak. Na końcu uliczki znajdowała się jakaś grupa istot.
Wygrzebał więc lornetkę, by przyjrzeć się tej sprawie.
- Tak myślałem - szepnął do siebie, przyglądając się szajce bandytów.
Chyba zmierzali w jego stronę, toteż szybko dał nura na bok. Jakieś pięć metrów od niego znajdowała się pusta butelka po tanim winie. Niby spokojnie do niej podszedł, podniósł nią i wrócił na bok. Usiadł obok śmietnika. W lewej ręce trzymał butelkę, a prawą z blasterem chował za koszem. Udawał menela, jakich tu pełno. Swój pozostały, drobny ekwipunek ukrył pod płaszczem. Starał się nie przyciągać wzroku. Lekko opuścił głowę na klatkę piersiową i trochę ciężko oddychał.

Artrus - 2013-01-05 22:53:57

Mandalorianin stracił zainteresowanie bothaninem w chwili, gdy w zasięgu jego makrolorneki pojawili się członkowie gangu. Jeden wyglądał gorzej od drugiego. Niektózy mieli jakieś maski, inni porozwalane hełmy żołnierzy Republiki czy Imperium. Po prostu złom pozbierany ze wszystkich miejsc. A pośród nich jego cel, miejscowy "watażka" czy też gruba ryba. Ktoś kto znał te zadupia od podszewki. Pojawiał się jednak problem przejęcia go... Ostatnimi czasy Artrus stawiał na brawurę, ale nawet jego beskar'gam nie przetrwa zmasowanego ataku tylu di'kutów. Więc pozostawała snajperka. Nie lubił tej broni, wolał walczyć osobiście. Teraz nie miał jednak wyboru.
Ostrożnie położył się na ziemi, starając się nie hałasować. Sprzągł celownik optyczny z systemami swojego hełmu i czekał. Musieli podejść bliżej. No i wtedy przypomniał sobie o bothaninie.
- Wybacz burc'ya...
Mruknął do siebie i uśmiechnął się ironicznie, a w jego głowie pojawił się pewien plan.

Lee Daos - 2013-01-05 23:03:30

Lee nadal sobie siedział. Czekał aż szajka go minie. Jeszcze szczelniej opatulił się i skulił. Dobył drugiego blastera. Obie dłonie z pistoletami ukrył pod płaszczem.
W duchu modlił się, by go nie zaczepili. Odgłosy walki przyciągną pewnie innych i innych. A teraz akurat najmniej potrzebował rozgłosu. Z drugiej strony... dawno się nie bawił. Na myśl o strzelaninie na jego twarzy zagościł złowieszczy uśmieszek. Nie bał się śmierci. Jak nie dzisiaj, to jutro. Chodziło mu tylko o dobrą zabawę.
I tak najważniejsza była teraz ich liczebność, toteż spokojnie spojrzał w ich stronę i policzył.

Artrus - 2013-01-05 23:12:24

Liczebnie znacznie przeważali nad bothaninem - było jedenaście do jednego, bo przyczajonego ponad nimi Mando nikt nie widział, więc nikt też nie brał go pod uwagę. A to on był tutaj myśliwym na łowach. Obrał już swój pierwszy cel - znajdował się on najdalej od pozycji bothanina. Zaczekał jednak aż "miejscowi" miną jego kryjówkę. Bardzo prawdopodobne, że to jego obarczą za śmierć towarzysza, na nim się skupią. A w tym czasie Artrus zdejmie kilku innych.
Mandalorianin przybrał najwygodniejszą pozycję, pewnie złapał swój karabin a lufę oparł o specjalny przenośny stojak. Skalibrował wszystkie systemy celownicze a potem... wziął głęboki wdech.
Pierwsza czwórka minęła bez zainteresowania pozycję bothanina.
Wydech. I kolejny wdech.
Rozgadana grupa degeneratów społęcznych ubranych w pancerze ze złomowiska już minęła skulonego obcego. Nikt na niego uwagi nie zwracał. Nie rzucał się w oczy, a "miejscowi" szli świętować jakieś tam ich morderstwo... albo gwałt. Albo jedno i drugie.
Wydech.
Artrus nacisnął spust. Nie było huku wystrzału, bo to była snajperka blasterowa. Ale promień było widać przez sekundę, nim nie rozwaliła głowy jednego z nich na setki kawałeczków, które obryzgały całą okolicę i jego towarzyszy.
Podniósł się lament, krzyki, przekleństwa. Szukanie winnych. Lee znalazł się w środku chaosu, a to w jego kierunku zaczęli zwracać się bandyci. Gdy nagle druga głowa eksplodowała.

Lee Daos - 2013-01-06 16:30:53

Lee wiedział, że nawet jeśli nie wezmą go za zabójcę, to i tak go zabiją, tak dla pewności. Odsłonił więc swój płaszcz i posłał kilka boltów w tych bandytów najbliżej niego, a następnie schował się za koszem. Stamtąd prowadził walkę.
Strzelał ze swoich blasterów dość szybko. Wiedział, że siejąc jeszcze większy chaos, pomoże snajperowi, który dotąd pozostawał niewykryty. A co jeśli snajper zastrzeli również jego? Może lepiej nie wychylać się teraz zza osłony. Co jakiś czas wystawił dłonie, po czym strzelał w kryjówki bandziorów. Tajemniczy przyjaciel (lub nie) powinien ich zlikwidować. Do tego dochodził element zaskoczenia. Skąd ta szajka miała spodziewać się tak zorganizowanego ataku na własnym terenie?
Bothanin lubił takie burdy, ale wtedy, gdy miał wszystko pod kontrolą. Tymczasem strzelec wyborowy chował się gdzieś i nie zdeklarował się dokładnie, po czyjej jest stronie. Pozostało tylko mieć nadzieję...

Artrus - 2013-01-06 16:43:34

"Miejscowi" nie byli żołnierzami, nie kwalifikowali się nawet na najemników. To nieco przypadkowa zbieranina wszystkich "silniejszych" istot mieszkających w tym bagnie, którzy by przeżyć wykorzystują tych słabszych. Nie wchodzą w drogę silniejszym, bo by po prostu przegrali, a resztę wykorzystują. Broń mają, ale taką generalnie gównianą, a strzelać też jako tako umieją. I to tyle.
Więc gdy rozpoczął się ostrzał to przez kilka pierwszych sekund nie wiedzieli co się dzieje. Broń powyjmowali, rozglądali się w poszukiwania wroga, a tego nie było. W tym czasie zginął trzeci z nich od strzału ze snajperki. A kiedy w końcu znaleźli przeciwnika (a był to Lee) to na nim skupili swój gniew. Zaczęli się drzeć ("Zabić go!) ale w tym czasie bothanin zabił już czwartego a piątego ranił. Zdążył też zwiać za osłonę, chociaż w ostatniej chwili, bo zaraz za nim posypała się salwa blasterowych boltów.
Ukryty zaś Artrus spokojnie zdejmował kolejnych członków gangu, którzy jeszcze nie załapali, że należy szukać osłony. Zginął więc piaty, czyli prawie połowa. Strzały Lee siały zaś sporo chaosu, a Miejscowi w końcu poszli po rozum do głowy i też się ukryli, chociaż ich liczebność bojowa zmniejszyła się już do czterech. Ten ranny leżał i wył.
Mandalorianin przestał strzelać, bo nie mógł dopuścić do tego, że jego ofiara mu zwieje. Przyczepił więc linkę do starej rury wystającej ze ściany i pośpiesznie zjechał na dół. Do walczącej bandy miał ze dwieście metrów, wiec cichaczem ruszył w ich kierunku. Zadanie miał ułątwione, bo gdy tylko rozpoczęła się strzelanina, to wszyscy żebracy z krzykiem zaczęli uciekać, błagając o litość.

Lee Daos - 2013-01-06 17:12:35

Lee nie wychylał się. Po prostu z różnych stron wystawiał dłonie i strzelał pojedynczymi boltami. "Gdzie ten snajper", pomyślał nieco nerwowo. Szybko spostrzegł jednak, że ci bandyci to zwykłe ciaproki.
Wychylił trochę głowę, by sprawdzić pozycję jednego. Strzelił kilka razy w jego osłonę i skrył się. Szukał wzrokiem jakieś w miarę bezpiecznej drogi ucieczki. Oczywiście nie przestawał strzelać ogniem zaporowym w te szumowiny.
Z głowy nie wychodził mu jednak ten snajper, kimkolwiek był, czemu teraz przerwał ostrzał? Czekał, aż wykończą Bothanina? Nie może mieć nadziei, że ktoś go uratuje, toteż trzeba jakoś skutecznie utrzymać pozycję, a potem znaleźć drogę ucieczki.

Artrus - 2013-01-06 17:53:40

Niestety drogi ucieczki nie było, ponieważ znajdowali się głęboko w trzewiach Coruscant, pomiędzy masywnymi fundamentami wszystkich budynków. Wszędzie też biegły wielkie rury, pomosty i przeróżne elementy konstrukcyjne, wzmacniające poszczególne konstrukcje. Botanin był przygwożdżony i nie było jak uciec, a tubylcy znaleźli niezłe osłony i trudno ich było trafić. Skupili się jednak w całości na Lee i nie zauważyli skradającego się Mandalorianina.
Taka wymiana ognia trwała może dwie minuty, Miejscowym zaczęło brakować amunicji, bothaninowi pewnie też. I wtedy do akcji wkroczył Artrus. Wyskoczył zza jakiegoś zwału gruzu, z dwoma pistoletami blasterowymi i ustrzelił najbliższego "Miejscowego". Bothanin mógł wtedy wychylić się nieco i go zobaczyć. Fibal musiał mieć pewność, że jego cel przeżyje więc zawołał.
- Ten w białej masce musi żyć, resztę zabij!
Następnie ukrył się za kontenerem, ściągajac uwagę pozostałej przy życiu trójki. Odsłonili się oni, dając Lee dobre pole do popisu. Tylko jeden napastnik był w białej masce. I zorientował się właśnie ze to na niego polują i zaczął się wycofywać, pozostawiajac dwóch towarzyszy na pastwę losu.

Lee Daos - 2013-01-07 18:13:20

Lee błyskawicznie wychylił się, gdy usłyszał polecenie. Ogniwa powoli się wyczerpywały, ale wystarczyły na jeszcze kilka strzałów.
Dokończył więc dzieła, strzelając kolejno w klatkę piersiowo jednego bandziora, a potem drugiego. Następnie przełączył jeden z blasterów na oszałamianie i strzelił w uciekającego. Zwierzyna zamienia się w myśliwego, czyli to co lubił.

Nieznajomy chciał, by ten w białej masce żył. Nie mówił w jakim ma być stanie, także bolt z trybu oszołamiającego powinien załatwić sprawę.
- I co teraz wy odchody banthy, hmm? - zapytał bothanin jednego z martwych bandytów. Splunął jeszcze na ciało i spoglądnął na obcego. - A ty kto? - zapytał.

Artrus - 2013-01-07 18:34:48

Gdy strzelanina w końcu ustała to Artrus wychylił się zza swojej kryjówki, ale nie schował swoich blasterów. Spojrzał badawczo na bothanina, czekając na jakąś jego reakcję. Czy zaatakuje czy nie. Bo jednak beskar'gam wywołuje różnorakie reakcje. Na planetach należących do Imperium wszyscy zazwyczaj odwracali wzrok i schodzili mu z drogi. Tutaj spodziewał się napaści, bo w końcu Mando byli sojusznikami Sithów.
- Powiedzmy że najemnikiem, tyle powinno wystarczyć. Żyje?
Wskazał na leżącego bandziora w masce. Miał nadzieję, że gnojek jednak jeszcze dycha i jest tylko ogłuszony. Nie podszedł jednak od razu do niego, bo musiał wyjaśnić sytuację z bothaninem. Bo strzału w plecy nikt nie lubi. Jego pancerz powinien to wytrzymać, ale lepiej nie ryzykować.

Lee Daos - 2013-01-09 10:48:41

Bothanin podszedł trochę bliżej do "najemnika".
- Jestem Kapitan Lee. Twoja ofiara żyje, za parę minut będzie próbowała uciekać, jeśli go czymś nie zwiążesz czy coś, pewnie masz swoje sposoby. Mandalorianin na Coruscant, kto by pomyślał - dodał na koniec, nieco ironicznie. - Prawie mnie przez ciebie za... nie, w sumie jakoś bym się z tego wykaraskał. Mogłeś mnie jakoś uprzedzić, czy coś. Pewnie sporo czasu na nich czekałeś. W ogóle czym sobie ten z maską zawinił? Masz na niego zlecenie? - zapytał na końcu.
Musiał się wygadać, bo mieć za długo zamkniętą jadaczkę to też nie za dobrze. Odstawił blastery do kabury i rozejrzał się po polu walki. Pewnie takie burdy to tutaj codzienność.
Wcześniej zastanawiała go tożsamość snajpera, ale gdy zobaczył, że to Mando, po części zrozumiał.

Artrus - 2013-01-09 14:05:33

Artrus nie zdejmował hełmu z głowy. Jego wizjer, mający tak charakterystyczny dla Mando kształt litery "T" skierowany był w postać bothanina. To jednak nie gwarantowało tego, że jego właściciel na prawdę patrzy w tym kierunku. Mógł patrzeć w zupełnie inne miejsce.
- Za dużo gadasz
Stwierdził w końcu a jego głos był przefiltrowany przez systemy hełmu, więc barwa i ton były zniekształcone uniemożliwiając późniejsze rozpoznanie rozmówcy po samym głosie.
A gdy Lee schował broń do kabury to Mando nieco się odprężył i podszedł do kolesia w masce. Przypatrywał mu się chwilę, po czym i swoje blastery schował. Potrzebował po prostu wolnych dłoni, ale to nie znaczy że nie był uzbrojony. Początkowo Artrus chciał przegonić Lee, nie potrzebował w końcu świadków. Ale informacja o tym, że jest piratem dała mu nieco do myślenia.
- Jeżeli chcesz się dowiedzieć po co mi on to pomóż.
Nie robił tego bynajmniej z uprzejmości. Jako pirat bothanin powinien wiedzieć kto co i gdzie przemyca, a przynajmniej powinien wiedzieć gdzie pytać. Mógł się przydać.

Lee Daos - 2013-01-09 17:18:36

- Rozsądek mówi mi, że nie powinienem się mieszać. Ciekawość nie pozwala mi odejść - powiedział bothanin, podchodząc do Mando i oszołomionego mężczyzny. - Zaciągnijmy go do tamtej uliczki. Lepiej nie wystawiać się na widoku, szczególnie tutaj - dodał, po czym chwycił gościa w masce za rękę i zaczął targać do wąskiego, ciemnego zaułku.

Gdy już znaleźli się w pozornie pustej uliczce, Lee kopnął gościa w masce w brzuch. Kiedy ostatni raz się nad kimś znęcał? Chyba jeszcze na Tatooine.
- Czego chcesz się od niego dowiedzieć? - zapytał, po czym wyciągnął nóż z dość wąską klingą, widać już swoje przeszedł. - Masz jakiś sposób na wyciągnie informacji, czy spróbujemy tradycyjnie? Z drugiej strony myślę, że sam twój wygląd zmusza do gadania. Nawet po pijanemu wolałbym nie sprzeczać się z Mando.

Artrus - 2013-01-09 17:26:45

- Taki maiłem zamiar
Odparł odnośnie propozycji zaciągnięcia nieprzytomnego bandyty w ciemny zaułek. Tutaj co prawda CSB się nie zapuszcza, ale ta strzelanina mogła przyciągnąć uwagę niepowołanych osób. Lepiej więc się schować przed niechcianym wzrokiem.
A gdy to zrobili to podobnie jak bothanin wyciągnął swój nóż szturmowy, który swoją budową przystosowany był zarówno do walki wręcz jak i do rzucania. Klinga zaś była w kilku miejscach zarysowana, jednak broń nadal nadawała się do użytku. Tradycyjnie wykonana była bowiem z beskaru - Mandaloriańskiego żelaza.
- Lubie tradycje
Artrus przyklęknął przed ich ofiarą i zaczekał aż zacznie się budzić. Świadomość powoli wracała do ich "gościa"

Lee Daos - 2013-01-09 17:36:57

- Chyba stracił przytomność. No cóż, po takim grzmotnięciu w chodnik większość by skończyła tak jak on. Reszta zwykle skomle z bólu. Może to i lepiej, o bo nie będzie miał za bardzo jak zebrać myśli.

Przyklęknął przy mężczyźnie i zaczął klepać go po twarzy.
- Budź się panienko. Chcemy porozmawiać. Jeśli będziesz wygadany, może puścimy cię wolno - powiedział bothanin. Przyłożył istocie zimną klingę noża do szyi, co by szybciej wrócił do "żywych". - To jak będzie? - zapytał, po czym ściągnął mu maskę.

Artrus - 2013-01-09 17:50:44

Po zdjęciu maski okazało się, że ich "gość" ma sporą część twarzy pokrytą bliznami po oparzeniach i generalnie dosyć paskudnie wyglądał. Artrusa to nie ruszało, widywał dużo gorsze rzeczy na wojnie, gdzie takie rany kwalifikowano jako "lekkie".
- Spokojnie
Mruknął tylko i czekał aż panienka się dobudzi. Ich jeniec powoli odzyskiwał przytomność, zaczął coś jęczeć pod nosem, kręcić głową, próbując otworzyć oczy. Z reguły po trafieniu promieniem ogłuszającym występują lekkie zawroty głowy i mdłości.
- Co... je... kur... wla... wy... ja... kur...
Marudził, ale się budził a to poklepywanie sprowadzało go co raz bardziej na ziemię. W końcu szerzej otworzył oczy, spojrzał na bothanina a potem na Artrusa i aż nim wstrząsnęło. Próbował uciec, ale za plecami miał ścianę. Więc drogi ucieczki nie było.
- Czego obezjajce chcecie? Zajebie was, słyszycie?! Moi ludzie się...
Nie dokończył bo dostał od Artrusa z pięści w twarz. A to bolało, bo nosił opancerzoną rękawicę. Następnie Mando sięgnął do pasa i wyciągnął z niego kartkę filmplastu. Było to zdjęcie jakieś wielkiej maszyny - droida, ale przedziwnego.
- Kto go tutaj przywiózł? Gadaj a może wyjdziesz z tego cało.

Lee Daos - 2013-01-09 18:00:49

- A może najpierw się nim trochę pobawię? Zawsze chciałem mieć naszyjnik z kości ludzkich palców. Sam widzisz, że nie jest zbyt rozmowny? - zapytał Lee, bawiąc się swoim nożykiem. - Ojojoj, chyba wybiłeś mu trochę zębów. Ooo... tak, to były jego ostatnie. Dobra gadaj koleżko. Twoi ludzie nie żyją, jesteś sam. Chyba poznajesz kim jest ten pan? A może przyda ci się parę ran do jeszcze większego oszpecenia tej brzydkiej mordy. Za taką twarz powinni karać, a gdyby jeszcze dodać te blizny, jakie masz obecnie na ryju panienko... ojojoj... - paplał sobie bothanin.
Czekał, aż chłopaczek zacznie mówić. Jeśli nie, będzie musiał się babrać w jego krwi. W sumie nawet to lubił. Mało kto lubił oglądać swoją krew... kości... czasami organy...

Artrus - 2013-01-09 18:10:46

- Spieprzajcie szaleńcy, nie wiem o co wam chodzi. Pierwszy raz to na oczy widzę! Ja nic nie wiem
Artrus westchnął, ale dał znak bothaninowi żeby chwilkę zaczekał ze swoją radosną zabawą. Mando o prostu wstał i rzucił zdjęcie na twarz ich więźnia.
- Wierze ci.
Powiedział niby spokojnie a potem kopnął go w kolano, drugą nogę rozszerzył i opancerzonym butem przydepnął go w kroczu. Biedak zaczął się drzeć i błagać o litość bo chce mieć dzieci i w ogóle, ale Artrusa to nie obchodziło. W końcu docisnął mocniej but miażdżąc jądra biedakowi. Ten aż się popłakał, a Mando jak gdyby nigdy nic przyklęknął i dał mu znowu w mordę.
- Zamknij się bo zaraz coś jeszcze stracisz. Kto przemycił tego robota?
- Nie wiem, błagam.
- Dobra, twoja kolej

Klepnął Lee w bark i spokojnie czekał na kolejną rundkę tortur.

Lee Daos - 2013-01-09 18:26:53

Lee spokojnie przyklęknął przy łkającym chłopaczku.
- I na co ci to było? A mogłeś spokojnie pójść na współpracę, a byśmy cię puścili wolno. Poszedłbyś szaleć, jak co dzień i nikt by się nie dowiedział kto nas nakierował - mówił uspokajająco Lee. I tak sądził, że spora grupa ludzi obserwowała walkę i wiedziała, kogo szukali. Jeśli puściliby chłopaka żywego, wiadomo by było że dał im czego chcieli. Ale on nie był w stanie teraz wszystkiego analizować. Nie miał zębów, ani jaj (także w przenośni), był bliski stracenia przytomności, choć oni mu na to nie pozwolą.

Bothanin gwałtownie uderzył go trzonkiem noża w szczękę, by przewrócić go na plecy. Postawił mu buty na rękach i przykucnął nad nim. Wcisnął mu do gęby jakąś brudną szmatę, by nie krzyczał za bardzo.
- Nie będziesz mówił, co? - zapytał, ale nie czekał na odpowiedź. Przytrzymując butem rękę, spokojnie, powolutku, wbijał mu nóż w środek dłoni, aż przeszedł na wylot. Następnie zaczął nim kręcić i wiercić drażniąc wszelkie nerwy. Nawet nie próbował wyobrazić sobie tego bólu.
- Mówimy, czy bawimy się dalej? - zapytał spokojnie, robiąc jeszcze większą dziurę w dłoni ofiary. - Może pobawimy się w chirurga? Zawsze ciekawił mnie wygląd człowieka w środku - powiedział, podczas gdy palcem wskazującym wolnej dłoni przejechał mu po brzuchu. Chyba dał wystarczający pokaz swoich psychopatycznych zapędów, by chłopak uwierzył, że mówi prawdę. - Warto umierać za głupią informację?

Artrus - 2013-01-09 19:11:00

Artrus powstał z kucek i stanął z boku, co prawda jedynie obserwując, jednak wyciągał też swoje wnioski z tego co widział. Ten bothanin nieco go intrygował, ciekaw był co to za jeden. Może później popyta o niego i go sprawdzi. Póki co jednak ważne, by w końcu ten torturowany dureń zmądrzał.
Póki co jednak się na to nie zanosiło. Co prawda wyrywał się, darł się mimo prowizorycznego knebla. Ale każdy miał swoje granice, wystarczyło tylko je poznać.
W końcu pojmany zaczął wymachiwać ręką, jakby chciał już mówić, więc Artrus wysunął się do przodu i położył rękę na ramieniu Lee, dając mu znak by przestał. A potem pewnie wspólnie go podniosą i posadzą pod ścianą. A gdy knebel wypadł z ust biedaka, to zaraz też popłynął potok słów.
- Powiem powiem, tylko przestańcie... nie wiem kto przemycił tego droida, przysięgam. Ale wiem kto może wam pomóc. Jest taki gościu, wołają na niego Bluszcz. Nie wiem jak ma na imię... ale podobno ma kontakty z przemytnikami i potrafi wszystko załatwić mimo kontrabandy... błagam, to wszystko co wiem. Litości!
Ich więzień miał łzy w oczach, łkał cicho i trzymał się za dłoń. Generalnie wyglądał żałośnie. Artrus postanowił się nad nim zlitować.
- Znaj moje dobre serce
Powiedział i cofnął się. Więzień zaczął dziękować za litość, ale gdy tylko dostrzegł, że Mandalorianin wyciąga z kabury blaster to zaczął łkać jeszcze głośniej, A potem tylko huknęło i z głowy ich więźnia nic nie pozostało.

Lee Daos - 2013-01-09 19:15:42

- Tyle roboty na nic - powiedział Lee, wycierając nóż o ciało chłopaczka. - No cóż. Słyszałem kiedyś to przezwisko. Hmm... Bluszcz... nie, nie wiem gdzie możemy go znaleźć, bo jestem tu od niedawna, ale będzie raczej kimś znanym w tutejszym środowisku. Jeśli ten cały Bluszcz nic ci nie mówi, to najlepiej będzie popytać w kantynach - rzucił, chowając nóż.

- Co dalej zamierzasz robić? - zapytał po chwili.

Artrus - 2013-01-09 19:20:42

- Zawsze to coś
Odparł Mando i schował swoją broń do kabury. Nie spodziewał się, że ta łajza zaraz im wszystko wyśpiewa i zaprowadzi ich do grubych ryb. Trzeba raczej stopniowo piąć się w górę, niż trafi się właściwa ławica. A Artrus dawno temu nauczył się cierpliwości.
- Nic nie mówi ale się znajdzie. Jak na polowaniu, powoli i cierpliwie
Sięgnął do pasa i wyciągnął kawałek brudnej ścierki, by wytrzeć krew z pancerza. Za wiele jej nie było, ale nie lubił gdy bez powodu był brudny. A potem zabrał zdjęcie i je schował. Lepiej żeby nikt nie wiedział czego szukał.
- Pokręcę się, popytam. Są inne tropy... a ty, nie wiesz czegoś o nowych przemytnikach w mieście? Nadepnęli na odcisk kilku osobom

Lee Daos - 2013-01-10 19:38:33

- Nie mam pojęcia. Jestem tutaj od niedawna, powiadam. Jeśli trzeba, to mogę popytać. Znają mnie po kantynach. Kilka wojaków utknęło na Coruscant jak ja. Nigdy nie lubiłem tej planety-miasta - powiedział bothanin, drapiąc się za uszkodzonym uchem. - Jakbyś mnie szukał kiedyś, to pytaj o Lee, jak mówiłem. A tak w ogóle, masz tu częstotliwość mojego komunikatora. Tak będzie łatwiej - powiedział, po czym pogrzebał w swoim komunikatorze i podał numery Artrusowi.

Artrus - 2013-01-12 12:47:14

Milcząco przyjął numer częstotliwości Lee po czym podał mu swój (jeden z wielu). Artrus nie ufał mu na tyle, by podawać swoje imię czy oficjalne namiary. Dbał o swoją prywatność i o swej przynależności do Mandalorian głośno nie mówił.
- W razie czego wyślij wiadomość lub spróbuj się połączyć. Jak coś znajdziesz to cię wynagrodzę
Ma się rozumieć że w tym celu naciągnie CSB. Skoro sam Mavhonic zaczął szastać forsą to znaczy że sprawa nagląca. A skoro nagląca to i nie będą zbytnio oszczędzać. Można więc nieco zarobić a i z Lee później można zrobić jakiś użytek.

Lee Daos - 2013-01-13 18:32:19

Lee skinął głową, odwrócił się i... odszedł. Skierował się do wejścia na wyższe poziomy. Pora opić to niefortunne zdarzenie, choć zakończyło się szczęśliwie. Poznał Mandalorianina, który w razie kłopotów go z nich wyciągnie oraz miał okazję trochę kogoś torturować. Przynajmniej trochę oderwał się od szarej, pijackiej rzeczywistości.

Jenathaza - 2013-08-19 17:44:38

Dzisiaj na pewno nici, ale nauczyciel to nie tylko kukła za biurkiem, ale tez istota która daje sobą dobry przykład,a  opowiedzenie historii jak to pomogła komuś jeszcze wczoraj na pewno wywrze dużo większy wpływ niż brak tej historii.
- Dobrze. Zamknij drzwi – jena wyszedł na korytarz, wybierając numer, podczas kiedy żona zamykała drzwi ich mieszkania. Następnie udali się do sekcji garażowej, odnaleźli swoje auto i polecieli prosto tu:

Podróż trwała z pól godziny - długo, jak się nie włącza syreny to tak jest. Choć to tylko parę kilometrów - niestety w dół. niewiele rozmawiali, bo jena bez przerwy wykonywał jakieś telefony i mimo zdenerwowania wydawał sie spokojny. A był zdenerwowany - na sytuację. na to, ze komuś moze coś grozić, ze znowu podpadł żonie, ze jego życie staje na głowie, i ze coś zrobili niewinnemu i tak juz sponiewieranemu przez los dzieciakowi.
Juz na dolnych poziomach, gdzie nie widać było światła dziennego, pociskał porządnie ich vanowi. Leciał nisko nad karmazynowym korytarzem, oświetlając dno długimi światłami wozu.
- Nie widzę go. Cholera... tutaj wariuje nawigacja, nie łapie satelity - gryzł gumę agresywnymi ruchami szczeki. Taki był Jena kiedy z przykładnego męża i ojca znów stawał się "psem", czyli po prostu policjantem w  akcji.

Sisco Hasupidona - 2013-08-19 17:49:12

Kiedy wyszedł? Moze dwie godziny temu. Chyba dwa lata temu. Jak padł, tak nic już dla niego nie istniało. Juz nie było smrodu, strachu, klaustrofobicznych reakcji, kiedy oddech sam zamiera, nie było walki o życie, bo chyba już mu nie zależało. Miał gdzieś mandalorianina. To, ze mogą go tu rozkręcić na złom tez miał gdzieś. Tak jak tu padł, tak leżał i chciał tylko, by już nic się nie działo. Tak spokojnie wrosnąć w ziemię.
Był z lotu ptaka jak wielka kupa czarnych worków na śmieci pokrytych szlamem. Tak mógł wyglądać lezący na boku wielki bojowy droid.
Juz chyba sto lat minęło, myślał powoli. Myślał. Wszystko widział naokoło, ale niemal nic nie słyszał. I wyjebane miał. Można się skończyć, byle na wolności.
Ale mimo to był tu tak dojmująco samotny. Bronił się przed tym po prostu biernym bezruchem.

Iliani - 2013-08-19 19:49:51

Podróż jak podróż, nie wpływała najlepiej na arkaniankę, która była żoną gada. Wydawała się nieco bledsza niż wcześniej, jakby w gorszym nastroju niż parę chwil wcześniej.
- To wyłącz tę cholerną nawigację. Poszukaj go spokojnie, w pośpiechu go możesz przeoczyć.
Powiedziała wyraźnie słabym głosem. Po prostu nigdy nie lubiła podrózy, nawet krótkich i najzwyczajniej w świecie robiło jej się niedobrze.
- Powoli i spokojnie, znajdziemy go.
Siliła się już na łagodny, miękki ton, ale aktorką to ona nie była i trzeba było jej wybaczyć pewne rzeczy, takie jak choroba lokomocyjna.

Jenathaza - 2013-08-19 19:55:26

Szczerze mówiąc to czasem zapominał o tej „właściwości” Iliani, a dzisiaj miała święte prawo źle się czuć, bo leciał dość nerwowo. Sam był nerwowy. Wyjął wtyczkę od nawigacji i lecieli teraz „na wyczajkę”. Trudno jest nie zauważyć czegoś tak wielkiego jak Sisco, jednak długo Jena nic nie widział. Aż do chwili, kiedy zobaczył coś, co leży na ziemi. Nie przypominało dobrze znanej mu sylwetki, ale na pewno było czymś dużym co leży.
- To chyba on. Ląduje...
Po chwili maszyna opadła. Iliani mogła wyjść i ochłonąć po podróży, zaś jena powoli podszedł do tego, co widzieli z góry.
- To ty Sisco?

Sisco Hasupidona - 2013-08-19 20:00:42

Pogrążony w paraliżującym umysł niebycie nie zareagował na lądujący statek. Nie widział ich, bo nachodzili od strony nóg leżących luźno jedna przy drugiej, takze widać było wewnętrzna stronę ogromnych trójpalczastych droidzich stóp. A każdy palec jak pufa.
Lezał na prawym dziale, nie było go więc widać. Lewe, to na wierzchu nosiło ślady poważnego uszkodzenia. Ubytki pancerza, głębokie „szramy” były na całej powierzchni, pokrytej zresztą śmierdzącym, śluzowatym szlamem. Śmierdział kanałami. Jeśli by wzięli latarki i poszukali, znaleźli by ślady tego szlamu – jak Sisco szedł, skąd szedł, zanim tu padł.
Nie zareagował na słowa.

Iliani - 2013-08-19 20:01:38

Było jej jeszcze gorzej niż wcześniej, ale kiedy czula stabilny grunt pod nogami, czuła się pewniej i nawet mniej jej się cofało. Była blada, może bardziej niż zwykle, ale spojrzała zaraz na Sisco o którym tyle słyszała. Popatrzyła na Sisco, popatrzyła na to... Czym Sisco niby miał być, tyle, że to nie dawało znaków "życia".
- Nie wiesz jak wygląda...? Podejdź bliżej, ale uważaj... Gdzie jest ten twój kumpel?
No ją interesowało też, gdzie jest ten, który poinformował Jenę o Sisco, który powiedział nie mniej, nie więcej, a tyle, że on tu leży. Nie wiedziała co się stało, ale miała wrażenie, że to nic dobrego i na pewno odbije się to czkawką... Jej przynajmniej się to odbije, bo już czuła, że żołądek zaczyna się jednak buntować ze zdwojoną mocą.

Jenathaza - 2013-08-19 20:09:00

- Wiem, jak wygląda... ale na stojąco, w pełnym świetle wygląda inaczej... – teraz jedyne oświetlenie jakie mieli to światła auta stojącego za nimi. Jena miał tez ze sobą latarkę.
- On już pewnie poleciał z  Seditem i chwała mocy, jeszcze by brakowało by go tu ktoś z nami widział...
Gdyby wiedział, ze Iliani źle się czuje to by zapewne jej szybko zaproponował coś z apteczki, tam są lekarstwa na chorobę lokomocyjną.
Póki co obchodził spokojnie leżący obiekt, oświetlając go latarką. Obejrzał nogi, działo i w końcu łeb.
- To on. Sisco? Iliani, przynieś wodę z samochodu. Sisco? – bał się go dotknąć reką przez ten śluz, jeżeli wyszedł z  kanałów, jak Mavhonic przypuszczał, to ten śluz mógłby mu spalić skórę na palcach.

Sisco Hasupidona - 2013-08-19 20:12:21

A on w ogolę nie reagował. Kiedy Mavhonic przeszedł dalej, jawił się w  zasięgu wzroku i zaczął świecić mu latarką po oczach (które i tak technicznie były chronione przed nadmiernym światłem przez siatkę sensoryczną), powoli wracało kontaktowanie ze światem. Słyszał tylko swoje imię, reszta mu kompletnie umykała. Nie był w stanie określić ile jest osób i o czym rozmawiają. Być może zarejestruje to w pamięci. Teraz był mało świadomy. Jakby w ogóle świata nie było. Jak to dziwnie jest jak świata nie ma wokół ciebie.

Iliani - 2013-08-19 20:14:53

Ruszyłą od razu do wozu, żeby przynieść polecaną dla Sisco wodę, zaraz i ją podała, po czym sama poszła za ich środek transportu i słychać było tylko... No cóż, dźwięk typowy dla zwracania treści żołądkowej. Za delikatna była, a do tego choroba lokomocyjna, naleśników też zdąyła podjeść i teraz malowniczo zaczynały zdobić podłoże z dźwiękami tak oczywistymi, że aż przerażającymi.

Jenathaza - 2013-08-19 20:25:50

Wziął wodę. Rece mu się trzęsły, tu latarka, tu śmierdzi, tu butelkę odkręcić, a tak – nagle nastawił uszu – tam ktoś rzyga, już się domyślał kto.
Nie może być normalnie – pomyślał Jena. Poczuł nagle, ze to jego uwagi wszyscy potrzebują, ale zeby mu pomóc to nikogo nie ma. Dobrze ze Sedit zabrał Artrusa, bo on to by był prawdziwym pieprzem na torcie.
- Weź proszki z  apteczki! – krzyknął do Iliani. Miał nadzieje że żadne menelstwo ich nie usłyszy i nie przyjdzie żebrać, tu na dnie karmazynowego korytarza mieszkają już tylko roztocza, to co Iliani zrobi za samochodem jutro będzie wyjedzone. I to bynajmniej nie przez psy.
Trzymając latarkę pod pachą odkręcił butelkę i polał juz leżący przed sobą kształt „po pysku”, w miejscu gdzie miał te wszystkie swoje sensory, otwory oddechowe i wszystko to, co miał a o czym Jena nie wiedział. Wiedział natomiast ze kanonierka jest w drodze, ale lezącego go nie zabierze.

Sisco Hasupidona - 2013-08-19 20:32:07

Dalej nic, brak reakcji na głosy, na kroki, na światło nawet – chociaż to było trochę jak światło w niebie, na filmach, kiedy ktoś umierał to widział takie światło. On widział podobnie. Lezy... światło... woda... woda na głowie, nie, światło, woda, światło, mokro, nie, nie, nie, topię się!
Zapiszczał głodno, potężna droidzia noga zrobiła wymach z głośnym zgrzytem posyłając naokoło drobinki śluzu którym był okryty, dobrze ze Iliani schowała się za areowozem. Pisnął, szarpnął się.
- Nie, nie! – w końcu jego głos, silny bas, teraz jednak naprawdę brzmiał jak przerażone dziecko.
Jeszcze kilak chwil nerwów i coś trzasnęło, jęknęło, coś uderzyło Jenathaze w klatę (przypadkowo, nie tak mocno by go skrzywdzić) i nagle światła samochodu świeciły już na stojącą na środku na szeroko rozstawionych nogach olbrzymią durastalową bestię
- Nie chce się utopić... – wycharczał. Zginane do tyłu kolana się ugięły, jakby znowu chciał się położyć.
- Nie, kanały nie... proszę, kanały nie, woda nie, woda śmierdzi... – majaczył nerwowo

Iliani - 2013-08-19 20:43:13

Głos ukochanego męża zbyła machnięciem szponiastej ręki, dając do zrozumienia, że sobie poradzi. Dopiero po paru chwilach sięgnęła do aeroplanu, do apteczki po lekarstwo na chorobę lokomocyjną, chociaż była świadoma, że na długo jej to nie wystarczy.
Dopiero reakcja Sisco sprawiła, że aż podskoczyła i omal się lekarswem nie zadławiła, bo popatrzyła zza wozu, otwartymi ślepkami. Jena nie miał okazi wcześniej widzieć jej tak przestraszonej, ale teraz była okazja. Przyglądała się Sisco, ale zza wozu ani myślała wychodzić... Przynajmniej nie teraz.
- Sisco? Spokojnie...
Odezwała się lekko drżącym głosem, bo jeszcze czuła bunt żołądka, ale już znacznie słabiej i starała się zapanować nad głosem na tyle, aby móc przemówić łagodnie, jak zawsze mówiła do dzieci.

Jenathaza - 2013-08-19 20:49:00

Szczerze mówiąc pierwsze co zobaczył to właśnie rozjarzone strachem oczy żony, w oddali. Była jakieś siedem metrów dalej, on sam był bardzo blisko przestraszonego czołgu, narażony na zadeptanie.
- Juz nie ma wody, nie ma kanałów, tutaj jesteś, cicho, cicho, cicho... – Jena tez się starał ale miał mniej czarujący głos. Trzymając pustą butelkę za szyje, denko oparł o bok łba cyborga i nacisnął, by go odsunąć,  bo poczuł dość niebezpieczną bliskość z nim,a  za plecami mur.
- Spokojnie, jesteś bezpieczny.

Sisco Hasupidona - 2013-08-19 20:53:51

Szczerze mówiąc pierwszą reakcja, rzec można półświadoma było zaalarmowanie w radiu – czyli niesłyszalnie dla nich, na połączeniu z mandalorianinem: atakują mnie! Ale on był już poza zasięgiem. Myślenie nie nadążało za reakcjami. Teraz słyszał dwa głosy, żadnego nie rozpoznał, rozumiał tylko swoje imię i trochę intonację. Żadnego słowa. Coś go z boku pacnęło, pochylił łeb, butelka się osunęła i poszła w górę, na siatkę, a on wsunął pod nią łeb aż do dłoni Mavhonica (ta oblaną,a  więc w miarę czystą częścią), próbując się schować pod nią. Jak poczuł rękę to się dosłownie wpychać zaczął pyskiem w  dłoń, żeby go ten ktoś kto tu jest schował

Iliani - 2013-08-19 20:58:37

Reakcja tego dużego... Czegoś, była dla niej zagadkowa, ale Sisco był dla niej teraz czymś, bo może miała przystosowany wzrok do półmroku, ale jednak nie była w stanie dostrzec wszystkich szczegółów tak, jakby sobie tego życzyła.
- Nie bój się, Sisco.
Musiała przyznać, że zaczynała odczuwać strach o życie męża, choć widziała, że Sisco próbował się schować pod jego łapą... Podejrzewała jednak, że może on nie mieć tyle wyczucia, aby nie skrzywdzić Jeny bardziej.
- Jenathaza, odsuń się trochę... Przecież może zrobić ci krzywdę.
Poprosiła w sumie, już nieco mniej drżącym głosem, zmrużyła lekko oczy chcąc dostrzec całą sytuację, ale uspokajający się żołądek i lęk jaki czuła o zdrowie i życie małżonka uniemożliwiały jej normalne, racjonalne myślenie. Wyszła zza wozu, chcąc odsunąć Jenę, choć zbliżałą się zbyt powoli, aby móc coś zaradzić.

Jenathaza - 2013-08-19 21:06:25

- Ja chciałem jego odsunąć... – syknął cicho, nieświadomy, ze Sisco i tak teraz nie rozumie co oni mówią. Delikatnie, wciąż go przytrzymując, wyszedł sprzed niego, by nie zostać przygniecionym.
-... na codzien jest delikatny. – z tym ze teraz chyba nie do końca jest sobą – pomyślał.
- Iliani... przynieś mi z areowozu rękawiczki, i jakiś koc. Przykryjemy go
Jena bał się go dotknąć przez ten szlam, to niebezpieczne, na metalu nie, ale na ich rekach mogło to by mocno zaszkodzić.
– Spokojnie kochanie, jestem gliną – szepnął do kobiety, widząc jej stan.
- Poradzę sobie z nim. Chyba jest nadal nieprzytomny... Sisco... – zamilkł na chwile. Zrobiła się taka cisza wokół nich, i niespodziewanie bardzo głośno, z  policyjnym respektem krzyknął w kierunku cyborga, wręcz „do ucha”.
- BACZNOŚĆ!

Sisco Hasupidona - 2013-08-19 21:14:17

Miotał się, cicho piszcząc, kiedy ostatnia deska.. ręka ratunku mu uciekła, nie gonił, skulił się tylko, choć jego wysokość wielkiej zmianie nie uległa – był teraz jak jakieś ogromne zwierze, jego najwyższy punkt sięgał 250cm, kiedy się kładło rekę na jego pysku to jakby się klepało myśliwiec, Nogi przygiął – zaraz się znowu połozy i nagle jak nie huknęło coś w jego świecie, to aż mu się działa podniosły. Nagle jakby cos go w łeb uderzyło. Szybki rekonesans, ciemność widzę... termowizja – dwie formy wydzielające ciepło, jedna blisko, druga dalej.
Noktowizja. Pierwsza forma życia rozpoznano: Jenathaza Mavhonic, drugiej nie rozpoznano, kobieta, humanoid.
Szybki skan – niedotlenienie, zatrucie ustroju, zagrożenie życia stopień 4, brak uszkodzeń powłoki, niedotlenienie.
- Nie mogę zdjąć filtrów... – wycharczał cicho, jakby oni mu mieli na to jakoś poradzić... Filtry były w środku, w Siscu. Jakby znaleźli dziurki oddechowe i wyjęli kratki ochronne to filtry można było przebić długopisem...
- One są brudne... śmierdzi... Mavhonic? – podnosił łeb tak jakby zaraz miały mu się nogi połamać. Jak ktoś nie widział jak macha na boki czołgiem, to teraz widział.
- Wasza puszka jest zajebista... Ale ja się ide położyć, bo mnie głowa boli... – odwrócił się, i tak się chwiejąc na boki zaczął od nich odchodzić.

Iliani - 2013-08-19 21:22:20

Znów polecenia, jak ona nie lubiła słuchać poleceń... Ale miał rację. On tu był gliniarzem i to on wiedział co robić, ona miała zbyt słabe nerwy na takie ekscesy i to w chwilach, w których powinna spokojnie wracać roześmiana z dziećmi do domu. Sisca widziałą po raz pierwszy, ale wydawał jej się nieco przerażający, kiedy tak się miotał, choć po chwili zaczął sprawiać wrażenie, jakby rozumiał co się działo dookoła i jakby rozumiał, ż enie jest to dobre miejsce. Przyniosła Jenie koc i rękawice, aby mógł dotknąć spokojnie swojego... Przyjaciela? Chyba mogłaby go tak nazwać, choć sama nie wiedziała do końca. Wydawał się bardziej opiekunek Sisca...
- Sisco... Sisco, jestem Iliani... Nie idź tam, jest niebezpiecznie. Musimy się stąd wydostać.
Mówiła miękko, już jakby wróciłą do siebie nieco, a teraz... Teraz starałą się jeszcze uspokoić Sisco, który wydawał jej się trochę oderwany jeszcze od rzeczywistości. Musiałą przyznać, ż emimo groźnego z początku wyglądy, wydawał się nieco nieskoordynowany i... Wadliwy? Chyba mogła tak nazwać brak pełnej autonomii.
- Jena, musimy go stąd zabrać i pomóc.
No to było oczywiste, ale zastanawiała się, czy będą w stanie go stąd zabrać... Chociaż do nich pewnie, do domu, się nie zmieści... Pewna nie była, krawcową nie była i miary w oczach aż takiej nie miała, choć zawsze jej się wydawało, że drzwi wejściowe mieli ogromne, bo Jena też mały nie był.

Jenathaza - 2013-08-19 21:31:36

Nie był ani opiekunem, ani przyjacielem, był policjantem, a Sisco był potrzebującym. W dalszej części tej historii będzie tym, który będzie musiał dociec, co Sisco (mający swoich opiekunów prawnych) robił sam w karmazynowym korytarzu,a  prawdopodobnie też w kanałach. A jak się prokuratura wmiesza, to uhuhu.
- Nie bój się, już jest dobrze – odezwał się do Iliani, odbierając koc – On jest w szoku. Różne istoty w szoku zachowują sie gorzej niż on.
Złapał koc za dwa rogi i podszedł do cyborga z boku, akurat jak go iliani zagadywała.
- Nie bój się, zaraz coś się stanie – i narzucił na niego koc, tak ze cały łeb mu przykrył, tylko trochę z przodu wyglądało. Zaraz go też przez koc pogłaskał obfitym ruchem, poklepał – zanim koc nasiąknie. O ile Sisco nie będzie szalał. Wtedy to zonę w garść i długa.
- Kanionerka już w drodze, byle się tylko znowu nie położył... Boli głowa? Zaraz polecisz do szpitala i dadzą coś na głowę – w ich mieszkaniu jakoś by się zmieścił, ale on potrzebował hospitalizacji, a nie dwóch apapów i prysznica.

Sisco Hasupidona - 2013-08-19 21:35:52

Nie był agresywny. Ani jak mu koc narzucili – wtedy już mu tylko przednie oczka świat widziały, ani podczas dotykania – wręcz się zdawał uspokajać. Słuchał co Iliani do niego mówi, ale nic nie rozumiał. Słyszał głos, znaczenie słów do niego nie docierało.
- Tak? – ton głosu był niby pytający, niby zdziwiony.
- Kwiatek jest w waszej puszce. Cytryna...
Ona swoje, on swoje, zaraz Jena swoje i Sisco swoje – zamruczał. I tyle. Póki co choć pokładania się jakoś została „zagłaskana”.
- Panie Mavhonic, jest pan tu? – patrzył na niego, słyszał go, ale nie wiedział, ze on tu jest.
- Niech pan nie odchodzi. W tych kanałach zginęło kilkunastu ludzi...

Iliani - 2013-08-19 21:45:37

No i sama nie wiedziała co ma robić... Po prostu ruszyła do ich środka transportu, aby przy nim stanąć, po prostu nie przeszkadzając Jenie i Sisco, bo jakoś nie widziałą się w roli pomocnicy męża w pracy... Poza godzinami pracy. Pracoholik! Nie była zachwycona tym, że musiał praqcować, choć pomoc temu biednemu, chyba nieco oszołomionemu Sisco wydawała się dość dobrym wyjściem z sytuacji i nawet, jeśli Jena nie zamierzał, to swoim postępowaniem udobruchał ją wystarczajaco, aby później nie robiła mu wyrzutów, że zamiast jak najszybciej zobaczyć dzieci popędzili w takie miejsce...
- Uspokój go...
Rzuciła tylko i weszła do aeroplanu, tylko po to, aby zamknąć się w nim, próbowała złapać nieco "świeższego" powietrza, bo miała wrażenie, że smród przyklejał się jej do włosów i skóry, do zębów i języka kiedy mówiła. Miała wrażenie, że jest brudna i nie będzie mogła tego brudu zmyć.
Sytuacja była gorsza niż myślała.

Jenathaza - 2013-08-19 21:51:34

Praca... czasem należy zastąpić to słowo słowem „człowieczeństwo”. Jaki etat upoważnia kogokolwiek do znieczulicy. Weźcie coś zróbcie, bo ja mam wolne.
Jena by sobie w lustrze w oczy nie mógł spojrzeć.
- Nie denerwuj się kochanie – szepnął do przechodzącej żony. To ona wydawała mu się tu najbardziej zdenerwowana, choć nie ma co ukrywać – Jena się trząsł.
- cicho, mały, cicho, tylko się nie kładź, wszystko się ułoży, wszystko się rozwiąże – podniósł głowę.
-Leca – ujrzał światła nad nimi. Szybko ich zobaczą – areowóz Mavhonicków oświetlał światłami całą scenę.

Sisco Hasupidona - 2013-08-19 21:55:17

Oczywiście nadal nie rozumiał policjanta, ale ufał mu – nieważne co, ważne ze już jest w dobrych rekach. Czasem odlatywał. Miał wrażenie, ze ta kobieta się go boi, że on jej się nie podoba. Nie mógł uruchomić logicznego myślenia. Czuł się winny całego zła tego świata. Ugiął nogi, by się położyć, jednak jakimś cudem rozszyfrował „nie kładź się”, więc tylko w miejscu podreptał. Jego zapasy energetyczne-  głównie psychicznie – były na wyczerpaniu. Juz ostatkami sił wychodził z  kanałów, jedynie co szedł za przewodnikiem. Cała reszta się powyłączała. Teraz Jena miał przy sobie efekty tego.

Iliani - 2013-08-19 22:03:33

Zauważyła światła pomocy dla Sisco ze swojego miejsca w wozie. Nie zamierzała ingerować, nie miała na to siły. Konwulsje i spazmy sprawiły, że opadła z sił i czuła się niemal wyzuta z energii, a może to po prostu to miejsce i troska o męża, który podbił jej serce, jak nieznane lądy, nieznane planety. Jej serce było jego ziemią, ale jej umysł głupiał, kiedy coś się działo na planecie "miłości". Nie, to nie było na jej nerwy i już wiedziała, że to pierwsza i ostatnia akcja, w której będzie mogła uczestniczyć, bo przecież była za delikatna i to nie tylko fizycznie. Nerwy ze stali tu nbie wystarczały. Musiałaby być mniej wrażliwa, aby móc pracować w tym zawodzie co jej małżonek. Póki co odwróciła spojrzenie, zamknęła oczy, próując opanować drżenie swojego ciała. No cóż, chyba każdy bał się nieznanego.

Jenathaza - 2013-08-19 22:09:33

- Świetnie sobie radzisz, nie kładź się, nie kładź się, wytrzymaj... – on teraz bał się, ze ta maź przeżre koc, ale na szczęście nie była chyba az  tak toksyczna. Patrzył pod światło. Nie mógł widzieć Iliani, bo siedziała w wozie, a światła go oślepiały. Martwił się o nia. Pewnie siedzi i płacze. To kobieta przecież.
- Trzymaj, Sisco, trzymaj się! – mówił głośno, silnym głosem, jak to gliniarz, patrzył pod światło i czekał, az kanonierka osiądzie. Osiadła po pięciu minutach, opuściła trap.
- O nic nie pytać, ładujemy!  -krzyknął do funkcjonariuszy, którzy stanęli jak wryci na widok „poszkodowanego”..
Jena chwycił ręką w rękawicy za lufę działa.
- Sisco, idziemy. IDZIEMY, NAPRZÓD! – nie chciał na niego krzyczeć, ale chciał by dotarło. On chyba jakiś głuchy był...

Sisco Hasupidona - 2013-08-19 22:26:16

Był głuchy, nie całkiem – częściowo, a do tego w szoku, więc wszystko się dopełniało. Bardziej się domyślał o co chodzi, no i się ruszył szedł „za rączkę” - nieskoordynowanie, ale do przodu. Z pomocą panów z kanonierki dało się go załadować, w kanonierce od razu chciał się kłaść, ale pewnie jakoś go powstrzymali. A skoro tak, to już dalej wszystko mozna było z  nim robić, podpiąć pasami i wieźć. Raz tylko zawołał Jenathaze. Później już było mu wszystko jedno.

Jenathaza - 2013-08-19 22:30:37

- wieźcie go ostrożnie. Do szpitala równikowego. – już go nie poklepał. Zeskoczył z rampy.
- ruchy, ruchy! – kanonierka poderwała się. Podmuch uderzył jenę w twarz, a sznur warkocza zatrzepotał jak peleryna superbohatera. Kiedy się zbili, jena ruszył w stronę ich auta. Rękawiczki rzucił pod nogi. Zdjął kurtkę, wsiadając wysłał ją na tylne siedzenia. Zamknął auto od środka, sięgnął ramieniem, objął Iliani, wręcz ją przyciągnął do siebie z jej siedzenia pasażerskiego, i kilka chwil tak ją tylko tulił, ściskał, w jednej pozycji,z  nozdrzami w jej włosach,z  zaciśniętymi powiekami. Teraz on był jak Sisco na betonie, w jednej pozycji, w swoim świecie, z kompletną pustką w sercu. W swoistym szoku. Ale mu to minie prędzej, za kilak minut całkiem sprawny psychicznie będzie pilotował ich vana na górę, do średniego miasta.

Iliani - 2013-08-20 04:57:14

Nie mogła mu się opierać, choć jeszcze chwilę obserwowała czy Sisco będzie dobrze i choć przez metale nie widziała, to jednak martwiła się. Przyciągnięta przez gadziego męża, westchnęła cichco spokojniejsza zdecydowanie. Nie płakała jak wsiadła, choć była roztrzęsiowa. Czuła pysk Jeny w swoich włosach i zawierciła się ledwo, a po chwili obejmowała go z delikatnym uśmiechem.
- Ruszajmy, Jena... Możesz mu jeszcze pomóc, zostawisz mnie po drodze w domu, zajmę się dziećmi.
No tak, widocznie to jej wystarczyło za pomoc Sisco, choć raczej cierpiała na swoisty szok poratunkowy, chociaż całkiem dobrze się trzymała. Sisco różnił się nieco od tego o którym słyszała i musiała przyznać... No cóż, nie oszukując się, wyobrażałą go sobie nieco inaczej, ale skąd miała wiedzieć, że będzie taki wielki? A do tego ubabrany w czymś... Zabrali go do szpitala, ale i tak trzeba mu pomóc, bo będzie pewnie siał niemały postrach w szpitalu, kiedy Jeny tam nie będzie.
- Ruszajmy...
I cmok, dostał całusa w pysk, bo wydawał jej się w lekkim szoku. Poza tym, kochałą go. Przecież wyszła za niego za mąż.

Jenathaza - 2013-08-20 10:58:38

Chwile jeszcze Jena tak trwał, później wypuścił Iliani na jej fotel obok kierowcy, a sam jeszcze chwilę siedział. Teraz dopiero był świadom, jaka ulgę odczuł – Sisco żyje. Ale jeżeli rodzice wyjdą na drogę cywilna, będzie gówniano. Jena był czysty, ale jak dojdą jakimś sposobem do Artrusa?
- teraz jest bezpieczny, ja tam niewiele pomogę. Ale i tak będę musiał go przesłuchać jak stanie na nogi – odpalił silnik. Maszyna zaczęła się unosić.
W szpitalu już Sisca znali, tak jak i na uniwersytecie, na ulicy tez nie był już wielką atrakcją z tego co Jena wiedział. Wyglądał jak droid – a co komu może droid zrobić, nawet bojowy, jak się go nie zaczepia. A w szpitalu to on raz po raz lądował, bo był słabego zdrowia, znali go.
Żeby tam mu nic nie było, bo już pomijając fakt ze się meczy, to możemy wszyscy mieć przewalone – pomyślał.
Zrobili tak jak Iliani powiedział – zostawił ją u synowej, gdzie ich dzieci już były,a  sam szybciutko poleciał najpierw do pracy, by uprzedzić ze nikt nie ma prawa Sisca przesłuchiwać – on sam to zrobi, a później do domu się przebrac, umyć, usunąć wszelkie ślady niebezpieczeństwa z siebie, i czekał na żonę w mieszkaniu http://www.startales.pun.pl/viewtopic.p … 4773#p4773 az wróci z dziećmi taksówka lub Senyja ją odwiezie.

MOC - 2014-03-08 14:08:04

[dwa dni wcześniej]

„Twoje życie jest warte tyle ile dowody mówiące o twojej śmierci. Zostaniesz skremowana i zapomniana, twoje ciało obróci się wniwecz a dusza przestanie istnieć. Świat się nie zmieni, ludzie będą się tak samo śmiać. Możesz uniknąć śmierci. Urodzisz dziecko tutaj, zostawisz je i będziesz wolna. Możesz też zażyć truciznę i uśmiercić was oboje. Możesz tez czekać tu, umierając powoli, na pomoc, która nie nadejdzie. Zadecyduj.”

Juz nie miała siły płakać, krzyczeć, ból uderzał jej do głowy, dziecko pchało się na świat, ona tylko dygotała w kącie. Urodziło się, to córeczka, tak jak mówił lekarz. Dwa dni temu, może więcej, może mniej, zegar tykał, strzykawka leżała, ona tuliła do siebie umierająca córeczkę, sama także ledwo żyjąc z głody i wycieńczenia. Widziała jak kanałowe szczury zjadają łożysko i zlizują krew, widziała karaluchu chodzące po podłodze. Nie miała siły już płakać.
„Mocy, jeśli istniejesz, sprowadź kogoś, niech mi pomoże, niech mi pomoże...”

[dziś]

Delikatny sygnał Mocy odnalazł Cho'dę. On był najbliżej i był otwarty na te przekazy. Jakby nie było  -znał te rejony i był nastrojony na odbiór takowych w mocy. Jak nadajnik na nieszczęście, więc ten sygnał mógl zdac się dla niego wyjątkowo dotkliwy. Juz dwa dni temu cos się pojawiło, ale dziś sygnał się wzmocnił na tyle, ze Cho'da mogł w koncu podjąć próbę wykrycia go. A prowadził od najgłębiej, jak się tylko dało. Do Głębokiego Dna.

Cho'da - 2014-03-08 15:04:26

Cho'da codziennie wstawał wcześnie  po to by przynajmniej godzinę pomedytować w spokoju w swoim Sanktuarium. Dookoła nie było żywej duszy (nie licząc szczurów i jakichś karaluchów) - zbzikowane droidy wszystkich odstraszały. Taka spokojna i cicha przestrzeń sprzyjała medytacji i wsłuchiwaniu się w Moc. Zgiełk miasta toczył się gdzieś tam w tle. Cho'da otworzył się na Moc i zaczął rozmyślać nad różnymi sprawami, gdy wychwycił słaby sygnał, przekaz Nie potrafił odnaleźć źródła, ale czuł, że ktoś potrzebuje pomocy i Moc kierowała go właśnie w tamtym kierunku. Nie myśląc zbyt wiele wstał i zabrał swoje rzeczy - długi płaszcz, miecze oraz podręczną przypinaną do pasa torbę. Miał tam podstawową apteczkę i trochę jedzenia. Tutaj na Coruscant bardzo często robił użytek z tych wszystkich rzeczy, o wiele częstszy niż na bardziej dzikich i mniej cywilizowanych planetach.

Kierując się sygnałem w Mocy Cho'da ruszył w drogę, korzystając ze swoich skrótów. Droidy go nie niepokoiły a on sam wkrótce poznał ścieżkę którą się poruszał - kierował się do Głębokiego Dna. Nie zbliżał się tam byt często bo to było bardzo nieprzyjemne miejsce - ciemne, wilgotne, pełne zmutowanych stworów i desperatów którzy z różnych powodów się tutaj zagnieździli. Najcześciej mieli jakieś zatargi z prawem lub gangsterami któzy ścigali ich za długi. Siedlisko rozpaczy...
Myneyrsh zeskoczył z jednej z wielkich rur i po chwili wylądował na ziemi. Rozejrzał się po okolicy i szczelniej opatulił się płaszczem, naciagąjac na głowę kaptur. Ruszył powoli przed siebie, szukając źródła tego przekazu...

MOC - 2014-03-08 15:11:22

W głębokim dnie już żaden szeryf nie pomoże, tam o ile coś żyło, to już się po prostu nie nadawało do ratowania. Zbyt daleko posunięte były to zmiany i fizyczne i przede wszystkim duchowo – umysłowe.
Impuls Mocy był tak słaby, ze wręcz nie